WSPOMNIENIA – ALICJA ZIELIŃSKA


Największe sukcesy w życiu zdobywa się sercem

Pracę w Szkole Podstawowej nr 25 rozpoczęłam jako nauczycielka języka polskiego w roku 1977 i pracowałam tam 10 lat – to jest do emerytury.

Szkołę tę pamiętam jako szkołę rzetelnego porządku, przyjaznego młodzieży, dbającą o uczniów i przejmującą się ich losem. Nad tym – prócz nas nauczycieli – czuwała przede wszystkim – niezawodna w każdej sytuacji pani dyrektor Eryka Gałecka. Wiele zjawisk pozytywnych w funkcjonowaniu szkoły brało się z jej dyrektorskich inicjatyw i rozstrzygnięć.

Na swoich lekcjach przedmiotowych i wychowawczych starałam się uświadamiać uczniom sensowny cel życia.

Z perspektywy lat, dzisiaj – już jako starsza kobieta – widzę,  z jakim zapałem i poświęceniem starałam się zgłębiać problemy wychowania i edukacji. Wiadomo: ilu uczniów, tyle problemów. Czasami i technicznych. Wówczas nie było komputerów. Potrzebne materiały do zajęć lekcyjnych i apeli szkolnych nagrywaliśmy na przywiezionych magnetofonach przynoszonych przez uczniów. Wiele pomocy naukowych przygotowywaliśmy sami lub z uczniami. Były to różnego rodzaju plansze, wykresy na kartonach. Dla utrwalenia ortografii pod portretami wybitnych poetów i pisarzy wisiały na kartonach trudne wyrazy, z którymi uczniowie nie mogli się uporać.

Często na lekcjach wystarczyły teksty utworów. Pamiętaj, jak podczas czytania w klasie IV fragmentów „Janka Muzykanta” zapanowała wyjątkowo cisza, a w oczach uczniów i moich pojawiła się łezka rozrzewnienia i współczucia nad losem biednego chłopca. Tak działało piękno słowa wybitnych ludzi.

Ale żeby odczuć wartość literatury, trzeba ją znać. Aby zdopingować niezbyt chętnych do pracy uczniów, robiłam kartkówki z treści utworu. Gdy się zorientowałam, że spora grupka nie jest przygotowana, przesuwałam termin omawiania lektury. A później – tych najbardziej opornych – wciągałam do dyskusji. Więc nie bez przyczyny miałam ksywkę „Kobra”.

Sprawdzanie prac domowych, klasowych i sprawdzianów ortograficznych w moim przypadku odbywało się w ciszy nocnej o godzinie 4:00. I do dzisiaj mam nawyk budzenia się o tej porze.

Kładłam nacisk na piękno języka polskiego, bogactwo prozy i poezji oraz innych rodzajów kultury narodowej. Budziłam zainteresowania czytelnicze uczniów. W związku z tym miałam stały kontakt z bibliotekarką – panią Krystyną Wójcik.

Organizowałam wycieczki: rowerowe do Krasnego Lasu, kina, teatru, a raz w roku krajoznawcze. Jedna z nich utkwiła mi w pamięci niemiłą przygodą. Na życzenie uczestników wycieczki kierowca zatrzymał autokar w zatoczce przy lesie. I starym zwyczajem oznajmił: „dziewczęta na prawo, chłopcy na lewo”. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy po pewnym niedługim czasie okazało się, że jednej z uczennic nie ma. Nie pomogły nawoływania, sygnały z autokaru. Godzina minęła, a jej nie ma. Dla mnie ulgą w tym stresie był fakt, że opiekunką z ramienia trójki klasowej była matka zaginionej. W porozumieniu z nią i komendą M.O. ruszyliśmy do celu podróży. Po niedługim czasie zgubę odwieźli milicjanci, informując, że znalazła się w pobliskim przedszkolu.

Historia ma ciąg dalszy. Pewnego razu podczas zakupów w Kauflandzie biegnie za mną pracowniczka tego obiektu i witając się ze mną przypomina: „To ja, ta co się zgubiła w czasie wycieczki do Grunwaldu”. Całe szczęście, że się znalazła.

Wspomnę jeszcze nauczyciela naszej szkoły, który uczył również mojego syna. To pan Ryszard Cybulski. Cóż to był za niezwykły człowiek. Pracował krótko, ale jego lekcje były dla uczniów wielkim przeżyciem. To on zaraził ich pasją odkrywania tajemnic historii. Wiem to z „własnego podwórka”. Po tych lekcjach historia dla mojego syna była całym światem. Miał prawo wyboru dowolnych studiów bez egzaminów. Gdyby znał angielski, wybrałby archeologię. Ale w klasach humanistycznych jego liceum obowiązywał język francuski. Wybrał więc historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Wydaje mi się, że wszyscy z pasją i poświęceniem uczyliśmy podopiecznych zdobywać wiedzę, prawidłowego współżycia koleżeńskiego i wzajemnej pomocy. Działo się to za sprawą kół zainteresowań i samopomocy koleżeńskiej. Próbowaliśmy stworzyć atmosferę domową, stąd doniczkowe aspiracje – ukwiecone okna. Również atmosfera wśród grona pedagogicznego była przyjazna. Nawiązane tam przyjaźnie kultywowane są do dzisiaj i zapewne na całe życie. Z przyjemnością wspominam współpracę z takimi koleżankami jak: Stanisława Bartyzel (matematyczka), Jadwiga Budzyńska (fizyka), Krystyna Czarnocka (Z.P.T.), Jagoda Gliniecka (pedagog), Janina Jankowska (język polski), Danuta Pęcheczewska (język rosyjski) i Teresa Wasiłyszyn (klasy I-IV).

W zawodzie nauczycielskim pracowałam 38 lat, w niepełnym wymiarze osiem lat. W uznaniu osiągnięć w pracy dydaktyczno-wychowawczej z dziećmi i młodzieżą otrzymałam Złoty Krzyż Zasługi i dwukrotnie nagrodę pieniężną Inspektora Oświaty i Wychowania.

Teraz jestem szczęśliwą matką i babcią. Wychowaliśmy i wykształciliśmy dwoje dzieci, które po ukończeniu studiów ruszyły w Polskę. Mają szczęśliwe rodziny, a my z mężem tęsknimy za nimi i odwiedzamy ich latem.

Alicja Zielińska

Elbląg, 3 marca 2016 r.

Od lewej:

Stanisława Kłosińska, Stanisława Bartyzel, Teresa Wasiłyszyn, Barbara Peroń, Jadwiga Budzyńska, Alicja Zielińska, Jadwiga Górniak, Halina Zbucka

wspom.2

wspom. 3

Ostatnia klasa, z którą pracowałam przed emeryturą.


Skip to content